|
Krystyna Knypl:
ŻYCIE PO BYCIU LEKARZEM.
Warszawa 2009
Oprawa miękka, ss.192
Cena: 30 zł/egz.
Wydawca: Edytor Serwis
Tel. 22 252 61 71.
Obok jeden z rozdziałów
ZAMÓWIENIA
pocztą elektroniczną
edytor@edytor-serwis.com.pl
w mailu należy podać:
- imię i nazwisko zamawiającego,
- dokładny adres (z kodem
pocztowym) - do wysyłki,
- numer NIP zamawiającego,
- liczbę egzemplarzy zamawianych. a jako temat wpisać:
Zamówienie książki "Życie po byciu lekarzem"
Brak kompletu wskazanych danych
uniemożliwia realizację zamówienia.
Wysyłka książki (książek)
na terenie kraju na koszt
wydawcy pocztą zwykłą
po odnotowaniu na rachunku
Edytor Serwis, Warszawa,
konto w ING Banku, numer:
04 1050 1054 1000 0090 6824 9441,
wpłaconej kwoty wynikającej
z pomnożenia podanej wyżej ceny
przez liczbę zamawianych egzemplarzy.
Wysyłka 1 egz. za pobraniem
(bez przedpłaty)
droższa dla nabywcy o 13,50 zł.
Wysłanie zamówienia oznacza
zgodę na podane wyżej warunki
oraz zgodę na przetwarzanie
danych osobowych, zgodnie
z zapisami ustawy z 29.08.1997 r.
o ochronie danych osobowych
(Dz.U.2002.101.926 ze zm.),
tylko do realizacji zamówienia.
|
|
|
Rozdział 19
Wypełnianie rubryk
Ileż rubryk w swoim lekarskim życiu wypełniała Matylda, walcząc z oporną materią oczekiwań ich projektantów! Pojedyncze historie chorób napisane podczas studiów nie dawały należytej biegłości w sztuce dokumentowania przypadłości pacjentów. Chrzest bojowy w pisaniu historii chorób przeszła u Wielkosza, który lubił wnikliwie zagłębiać się w szczegóły przedkładanej mu na obchodach dokumentacji.
Na nadejście ordynatora oczekiwano w pokoju asystentów. Pielęgniarki zmieniały pościel, salowe pucowały podłogi, chorzy pakowali domową wałówkę do lodówek i szafek. Podczas obchodu, będącego osobliwą formą superinspekcji, wszystko musiało lśnić, nawet stare szpitalne parapety pamiętające wiek dziewiętnasty.
- Pani Matyldo, czy możemy już iść na obchód? - zapytywał Wielkosz, energicznie wkraczając do pokoju asystentów. Niekiedy dla podkreślenia jak mu spieszno do pracy przy łóżku chorego, ostatnie metry do drzwi pomieszczenia asystentów pokonywał ruchem ślizgowym po posadzce szpitalnego korytarza. Na przypadkowym obserwatorze ten pośpiech sprawiał pozytywne wrażenie, że oto ordynator gna co tchu, aby zrealizować swe powołanie niesienia pomocy będącym w potrzebie.
Bywało, że nie przychodził punktualnie. Oczekiwano godzinę lub półtorej w narastającym napięciu. Wybawienie przynosiła sekretarka w krótkim telefonicznym komunikacie: "Szef dziś nie przyjdzie na obchód".
Przyjętym zwyczajem było, że pacjentów przedstawiali ordynatorowi młodsi lekarze. Obowiązywała zasada referowania historii choroby z pamięci. Po wysłuchaniu prezentacji ordynator rozpoczynał badanie pacjenta, polegające na konfrontacji usłyszanych danych z osobistymi obserwacjami poczynionymi ex tempore.
- Zreferowała pani, że tętno na tętnicy grzbietowej stopy lewej jest wyczuwalne, czy tak?
- Tak, panie ordynatorze - odpowiadała w początkach swej kariery Matylda, nieświadoma nadciągających konsekwencji.
- To ciekaaaawe, bo ja tętna nie stwierdzam. Musimy zatem ustalić, czy źle pani zbadała, czy chory stracił tętno w międzyczasie? Jeśli stracił w międzyczasie, to znaczy, że dostał zatoru, a pani tego nie zauważyła! Gdzie pani była wtedy, gdy chory tracił tętno? Dlaczego to nie jest odnotowane w historii choroby? Proszę mi to wytłumaczyć!!!
Wspólnymi siłami odszukiwano zaginione tętno, które zwykle znajdywało się przy dokładniejszym badaniu, polegającym na palpacji bez generowania efektów specjalnych pod postacią przedwcześnie ogłaszanych komunikatów o zaginionym tętnie.
Po szczęśliwym odnalezieniu tętna przystępowano do oględzin dokumentacji i jej oceny. Niezadowolony ordynator energicznie rozwijał długie harmonijki sklejonych ze sobą szeregowo wyników morfologii, moczu, potasu i wielu innych substancji, które pływały w człowieku. Odchylenia od normy zakreślał czerwonym długopisem, energicznie i z pasją, często przebijając papier na wylot. W stanach szczególnego nagromadzenia energii wyszarpywał misterne dzieła medycznego papier mâché, odrywając je od miejsca przytwierdzenia.
Żelaznym punktem osądu historii choroby było sprawdzenie, czy wpisane są daty pierwszej i ostatniej miesiączki, liczba odbytych porodów i poronień u zwykle mocno wiekowych pacjentek.
Postawione diagnozy też bywały starannie weryfikowane podczas obchodu. Ordynator z niebywałą wprawą potrafił wytropić niedoskonałość każdego kalibru, nie wyłączając uchybień nanokalibrowych.
- Czy pacjent ma objawy choroby wieńcowej? - rzucał od niechcenia w kierunku Matyldy.
- Nie stwierdziłam - odpowiadała tonem dość pewnym, którego brzmienie niczym iskra uruchamiało kaskadę śledczych aktywności.
- Proszę pana, czy ma pan bóle w klatce piersiowej? - ordynator rzucał pytanie.
- Nie, nie mam.
- Taaak, naprawdę nigdy pana nie bolało w okolicy serca? - drążył z energią.
- No, niee... raczej nie - pewność pacjenta wyczuwalnie malała.
- Skoro nie jest pan pewien, to proszę się zastanowić i dobrze poszukać w pamięci... nigdy nie kłuło pana koło serca?
- Może kiedyś...?
- A kiedy?
- Nie pamiętam, może przed rokiem - wahał się przyciśnięty do muru nieszczęśnik.
- Aha, czyli od roku miewa pan bóle w klatce piersiowej... no, koleżanko, zupełnie nie rozumiem jak tak ważna informacja mogła ujść pani uwadze... Nie! nie! to jest niedopuszczalne - syczał kobrowato i napinał mięśnie okrężne powiek, dzięki czemu wytrzeszczał gałki oczne ponad miarę, wzorem wszystkich osobników z gatunku Primates, walczących o dominację w stadzie i manipulujących wyrazem twarzy, aby otoczenie zobaczyło jak duże i wnikliwe jest spojrzenie tego, kto rządzi.
Wytrzeszczone groźnie oczy dobrze komponowały się z pomarszczonym czołem. Słynne fałdy grozy na czole ordynatora zjeżdżały się tuż nad nosem. Dla wzmocnienia efektów specjalnych ordynator często podczas obchodów wkładał oprawkę okularów do jamy ustnej i zaczynał rozgryzanie diagnostyczno-optyczne jakże opornej materii. Pochrupawszy trochę oprawkę zaspokajał pierwszy głód, ale nie mobbingowe żądze, atakował więc dalej.
- Ile pacjent waży? Nie wie pani? To i wagi należnej też nie jest pani w stanie obliczyć?! - syczał tonem sugerującym, że jest to najważniejsza operacja rachunkowa w kraju.
Przy następnym pacjencie okazywało się, że nie jest znane stężenie kreatyniny, kolejny nie był zbadany per rectum, a jeszcze u dalszego nie odebrano opisu rentgenu klatki piersiowej. Po godzinie śledczo-prokuratorskich poszukiwań widać było jak na dłoni, że utrzymywanie się pacjentów przy życiu ma miejsce wyłącznie dlatego, że ordynator przybył w samą porę, wykrył wszystkie uchybienia i bez wahania podjął poważne działania naprawcze. Bo cóż to było za życie bez znajomości wagi należnej albo udokumentowanej daty ostatniej miesiączki u leciwej damy? Ileż to zagrożeń niosło dla pacjentów, wiedział tylko ordynator.
Niekiedy co inteligentniejsi pacjenci rozszyfrowawszy mobbingowe zapędy ordynatora, próbowali przyjść młodym asystentkom z odsieczą.
- Panie ordynatorze, muszę powiedzieć, że jestem niezwykle zadowolony z opieki pani doktor - wypalił pewnego razu jakiś zdeterminowany komplemenciarz. Naprawdę, jeszcze nikt tak serdecznie się mną nie opiekował.
- Tak, dziękuję panu - uciął Wielkosz. Po wyjściu z sali tuż za drzwiami złapał historie choroby komplemenciarza i długo je wertował.
- Szukam cholesterolu, aha, jest dwieście dwadzieścia... muszę powiedzieć, że kliniczne objawy miażdżycy są o wiele bardziej nasilone. Właściwie to jest rozsiana miażdżyca, taak rozsiana miażdżyca naczyń mózgowych. Proszę wpisać do historii choroby notatkę z mojego obchodu, rozpoznaję: Atherosclerosis diffusa gradus majoris.
|
|